Nigdy nie zdarzalo mi sie miec paranoi, fobii zwiazanych z jesienia, z zimnem... Moze teraz to nie jest wina tego, ze zmienia sie pora roku, ze wszystko powoli umiera. Moze tak naprawde chodzi o moje wewnetrzne przemyslenia, o to co zmienia sie w moim zyciu. Zakonczylam zwiazek. Zrobilam to w sposob, ktorym gardzil by kazdy... Przez telefon. On byl daleko, ja jak zwykle na Mazurach. Tam poznalam kogos, przejechalam sie... W gruncie rzeczy potrzebna mi byla taka przygoda. Zawiodlam sie bardzo na tym kims, sama zawiodlam kogos, kogo do tej pory szalenie kochalam. Wrocilam do Krakowa. Mialam sie po miesiacu po raz pierwszy spotkam z Pawlem. Mialam po raz pierwszy porozmawiac z nim o naszym zwiazku, o nas - jesli jeszcze takie pojecie moglo istniec. Nie chcialam powrotu. Rozstanie bylo wynikiem glupiego zauroczenia kims kto na to w ogole nie zasluzyl. Ale z drugiej strony nie zrobilabym tego, gdybym byla w 100% pewna tego, co czuje do Pawla. Tak wiec... wrocilam i nie zalowalam zadnej decyzji. Tak naprawde moje bledy wiele mnie nauczyly... Pierwsze spotkanie bylo miazdzace... Liczne oskarzenia, coz, moglam sie tego spodziewac, a jednak bardzo bolalo - plakalam. Nastepne dwa dni to spotkania pod znakiem - odnudujmy nasza przyjazn. Mowil, ze juz mu przeszlo, ale wlasnie po tych kolejnych spotkaniach wszystko wrocilo, na nowo zaczely sie oskarzenia zranionego chlopca. Postanowilismy nie widziec sie przez miesiac. Spotkalismy sie wczesniej. Dowiedzialam sie, ze spotyka sie z jakas Ania... niby nic, przeciez to normalne, ale zabolalo... W pewnym jednak sensie ulzylo mi tylko dlatego, ze wiedzialam, ze przynajmniej teraz nie mysli o mnie z zalem, ze zaczyna nowe zycie, ktore ja juz w wakacje dobrze poznalam, zycie "na wolnosci". Podsumowujac - spotykam sie teraz z nim, jestesmy bardzo dobrymi przyjaciolmi. Mysle, ze moge to powiedziec. Rozmawialismy bardzo szczerze o naszym zwiazku, wiemy czego nie zrobilismy zeby bylo lepiej, wiemy gdzie popelnilismy bledy. Nie wykluczamy, ze bedziemy jeszcze razem. Na razie jednak wiemy, ze potrzebna jest nam przerwa, chwila kiedy oboje bedziemy mogli oddychac pelna piersia.
Nie wiem czemu teraz czuje sie tak zle. Wszystko mnie przygniata. Kazdy, nawet najmniejszy problem wydaje sie nie do przejscia. Smieje sie, jestem radosna, ciesza mnie spotkania z przyjaciolmi, ale... mam swiadomosc, ze to tylko tymczasowa gra. Wracam do domu i jest mi zle. Zaczynam studia. Boje sie.. Nie tego czy sobie poradze. Boje sie, ze nie spotkam fajnych ludzi. To dziwne, ale mam swiadomosc, ze moje dotychczasowe znajomosci sa dosyc kruche. Ja chce miec alternatywe, chce wiedziec, ze nie jestem sama. Nie chce siedziec w sobotni wieczor sama w domu. Do tej pory bylo towarzystwo pawla, byl On. Teraz to wszytsko umknelo, a moje dotychczasowe towarzystwo - splycajac sprawe - jest mniej towarzyskie niz ja. Nie bawi mnie to, ze musze ich przekonywac, ze trzeba sie gdzies wybrac w piatkowy wieczor. Rozrywkowe, nawet bardzo rozrywkowe zycie poznalam w wakacje. Wielu ludzi bylo wokol mnie. Bylam swiadkiem wielu sytuacji. Jestem bardziej tolerancyjna, bardziej otwarta. Chce z zycia, po tym wszystkim co przeszlam, czerpac pelnymi garsciami. Nie wystarczy mi poczucie bezpieczenstwa, swiadomosc, ze jest ktos... To bylo mile, ale na dluzsza mete - nudne. Uswiadomilam sobie, ze teraz potrzebuje czegos wiecej... I moze tak naprawde nie wiem czego chce. Moze tak naprawde martwie sie, ze rezygnujac z bezpieczenstwa trace bardzo duzo. Nie wiem jak bedzie wygladala moja przyszlosc. Zaczynam nowy etap w zyciu. Wszystko przede mna...